wtorek, 9 października 2018

Mania i Frania

Nie do końca przekonana pojechałam z mama do sąsiada złapać te dwie kózki, których chciał się pozbyć. Nie spodziewałam się, że złapanie ich będzie takim wyzwaniem. To była dwugodzinna ganianina po różnych chaszczach, polach, zakamarkach... Pięć osób biegało za stadem 7 półdzikich kóz, przez dwie godziny. Masakra. Kozy te nie były niczym ogrodzone i chodziły sobie gdzie chciały.  Młode koźlaki człowieka tyle tylko, że gdzieś tam widziały. Totalnie dzikie. Kiedy już prawie się poddaliśmy, udało się je wgonić do obórki i tam je złapać. Uf
Jakoś przewiozłyśmy je z mamą do mojego rodzinnego domu, gdzie na tymczas trafiły do boksu końskiego na oswajanie. 
Nazwane Mania i Frania. Powoli poznawały, że człowiek nie jest taki straszny i daje pyszne zboże. 
Po dwóch tygodniach przyjechały już do naszego domu. Zostały upalowane na długich sznurkach i mogły zacząć kosić trawę. A raczej wszystko inne (gałęzie, kwiatki, chwasty) tylko nie trawę. Bo przecież wiadomo, że dla kóz to trawa raczej bee
Frania.
Potem zaczęła się budowa ich szopki.
Początkowo w innym miejscu. A po jakimś czasie przeniesiona na wydaje się, że lepsze.


Obok szopki kózki mają kamienie po których uwielbiają skakać :)
Po paru miesiącach u nas już nie są takie dzikie. Kiedy się je "spuści ze smyczy" chodzą za nami jak pieski, zaglądają do domu, do kubka i wszędzie gdzie da się zajrzeć. Brykają po podwórku i gdyby było ogrodzone (jest to w planach ;)) to mogłyby sobie tak chodzić. Obok jest droga, więc jedna zawsze jest jednak na sznurku, a druga się jej trzyma. I tak dziewczyny się zmieniają. No chyba, że jest czas ich pilnować to obie mają wolność. 

Mania.