Jakoś przewiozłyśmy je z mamą do mojego rodzinnego domu, gdzie na tymczas trafiły do boksu końskiego na oswajanie.
Nazwane Mania i Frania. Powoli poznawały, że człowiek nie jest taki straszny i daje pyszne zboże.
Po dwóch tygodniach przyjechały już do naszego domu. Zostały upalowane na długich sznurkach i mogły zacząć kosić trawę. A raczej wszystko inne (gałęzie, kwiatki, chwasty) tylko nie trawę. Bo przecież wiadomo, że dla kóz to trawa raczej bee
Frania.
Potem zaczęła się budowa ich szopki.
Początkowo w innym miejscu. A po jakimś czasie przeniesiona na wydaje się, że lepsze.
Obok szopki kózki mają kamienie po których uwielbiają skakać :)
Po paru miesiącach u nas już nie są takie dzikie. Kiedy się je "spuści ze smyczy" chodzą za nami jak pieski, zaglądają do domu, do kubka i wszędzie gdzie da się zajrzeć. Brykają po podwórku i gdyby było ogrodzone (jest to w planach ;)) to mogłyby sobie tak chodzić. Obok jest droga, więc jedna zawsze jest jednak na sznurku, a druga się jej trzyma. I tak dziewczyny się zmieniają. No chyba, że jest czas ich pilnować to obie mają wolność.
Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz